Ludzie, którzy tracą czas czekając, aż zaistnieją bardziej sprzyjające warunki, nigdy nic nie zdziałają. Najlepszy czas na działanie jest teraz! – te słowa Marka Fishera z pewnością przyświecają dwójce śmiałków, którzy wyruszyli na rowerową wyprawę od Gdyni, aż do Kętrzyna.
14 sierpnia, mimo niesprzyjającej pogody, rowerzyści z Zabrza – Pan Jan Polus oraz Pani Joanna Kuca, podjęli wyzwanie przejechania ponad 400 km w mniej niż tydzień. Wyprawę ów pasjonatów nieszablonowych wycieczek, wsparły dwie lokalne firmy, dostawca telewizji cyfrowej Elsat oraz dostawca Internetu Sileman.
Podróż do łatwych nie należała. Droga wiodła nie tylko przez malownicze łąki, ale również przez tereny bagienne i strome podjazdy. Jednak i to nie ostudziło zapału dzielnych zapaleńców rowerowych podróży. Najpierw, śmiałkowie pociągiem dotarli do Gdyni, gdzie rozbili swój pierwszy obóz, bowiem jak na podróżników przystało, zaopatrzyli się w namiot, karimaty i śpiwory, to nic, że zimno, to nic, że pada, wyprawa wymaga poświęceń, nie ważne są warunki, ważne jest dotarcie do celu.
Statkiem dostali się do Fromborka, miasta znanego m.in. z morskiego przejścia granicznego. Tutaj rozpoczął się też najcięższy etap wyprawy.
– Myślę, że najtrudniejszy fragment trasy podczas całej wyprawy, była przeprawa w nieprawdopodobnej ulewie z Fromborka do Górowa Iłowieckiego, szlakiem Green Velo. 90 km w takim deszczu nie należało do przyjemnych przeżyć, szczególnie, jak rower jest dodatkowo obciążony sakwami ważącymi około 40 kg – relacjonuje Pan Jan.
Kolejnym etapem był przejazd do Węgorzewa. Należy wspomnieć, że po każdym etapie kolarze robili niezbędny dzień odpoczynku. Odpowiednia regeneracja sił jest kluczem do sukcesu, powodzenia podróży. Wczesnym świtem, kolarze wyruszyli z Węgorzewa drogą objazdową, która przebiegała w bezpośrednim kontakcie z pięknymi jeziorami z Leśniowa i Giżycka. Pasjonaci swoją podróż zakończyli w Kętrzynie, gdzie tuż przed północą wyruszyli pociągiem powrotnym na Śląsk.
Codziennie przemierzali około 90 km, czasem mniej, a czasem – gdy pogoda na to pozwoliła – więcej. Koczowniczy tryb życia miał swoje plusy. Cudowne i niezapomniane zachody słońca wśród malowniczych morskich krajobrazów i mazurskiego pejzażu jezior. Zapach trawy o poranku i widok rosy pokrywającej pojedyncze kwiaty. Te widoki zdecydowanie dodawały im otuchy i sił do dalszej wędrówki. Wiedzieli jedno: dla takich doznań estetycznych warto przejechać kolejne kilometry.
Jak stwierdził Pan Jan podczas zdawania relacji swojej wyprawy: realizując marzenia, odkrywamy więcej, niż dotychczas, wyglądamy poza horyzont naszej wyobraźni i dokonujemy rzeczy z pozoru niemożliwych do zrobienia.
Materiał został również udostępniony na stronie wiadomości24.pl
Podziel się opinią: